poniedziałek, 11 czerwca 2018

Odrobina romantyzmu


Wrocław, październik, 2017
Nienawidzę komunikacji miejskiej. Spaceruję po ciemku znajomą do bólu ulicą. Tyle razy tą drogą jeździłam rowerem do kawiarni na śniadanie… Ale to było dawno. Teraz idę pieszo. Jestem zmęczona. W kawiarni już prawie nie ma ludzi. Zatrzymałam wzrok na parze w średnim wieku. Ona ubrana w czerwoną bluzkę i czarną dopasowaną spódnicę. Włosy ma ciemne, prawie czarne. Pomyślałam, że mogłaby zagrać w kultowym filmu. Szybko jem pierogi. Wychodzę, i znowu widzę tę parę ludzi przed sobą. Kobieta w długim czerwonym płaszczu trzyma się ręki mężczyzny. Patrząc na nich, chciałam tylko jednego: trzymać się tak samo ręki mojego Pawła.
- Uważaj, dziewczyno! – Nieprzyjemny głos nastolatka-rowerzysty nagle wydostał mnie z marzeń do rzeczywistości. Uważaj, tu jest droga rowerowa, już się ciemno zrobiło… Popatrzyłam na niego jeszcze przez chwilę, i kontynuowałam moją drogę.
          Znałam go od półroku. Nie była to miłość od pierwszego spojrzenia, ani największa miłość mojego życia. Tak sobie wtedy mówiłam. Ciągle sobie mówiłam, że nie jest najlepszy. Nie był za młody, miał zmarszczki na czole. Ale wiedziałam, że i tak go będę kochała przez cale życie. Nawet jak zestarzeje. Nawet gdyby nie miał pieniędzy ani zdrowia. Znałam go od półroku, i nie byłam zakochana. Nie byłam zakochana, ale bardzo mnie się podobał. Miałam swoje życie zresztą poukładane. Pracowałam w zawodzie, nic mi nie brakowało. Kawalerów też mi nie brakowało, ale ciągle „nie ci”. W pewnym momencie Paweł zaczął mi wysyłać różne romantyczne wiadomości. Niby sobie żartował, ale poczułam, że jestem otwarta na związek. Postanowiłam, że go zainteresuję.
          Wino było cudowne. Chyba nigdy nie próbowałam takiego wina. Smakowało mi, ale nie dlatego, że było takie dobre. Patrzyłam w jego niewiełkie szaro-niebieskie oczy, na włosy koloru slomy, a nawet śniegu, i czułam się tak spokojnie, jak nigdy. Może i nie był za młody, ale wciąż młody i bardzo przystojny. Chciałam, żeby wtedy położył dłoń na mojej dłoni. Nie zrobił tego. Był nieśmiały. Gadaliśmy o różnych ciekawych lekturach, przedstawieniach teatralnych, wystawach sztuk pięknych. Póżniej mnie odprowadził. Chciałam, żeby mnie trzymał za rękę, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Jednak przełożyłam torebkę do innej ręki. Teraz miałam wolną rękę po jego stronie. Mogłam sobie chociażby wyobrazić, jak mnie chwyta za rękę. Próbowałam wywołać uczucia. Wyobrażnię zawsze miałą sprawną.
- Olga, w którym kierunku idziesz? – nagle jego głos mnie wyrwał ze słodkich myśli.
- W kierunku Galerii Dominikańskiej.
- To Cię odprowadzę… trochę, bo idę w przeciwnym kierunku.
- Dobrze, to mnie odprowadź, - uśmiechnęłam się. Nie, dalej nie byłam zakochana. Wcale nie byłam.
          „Odprowadził” mnie przez Rynek. Pytał, czy się jeszcze zobaczymy. Nigdy więcej go nie wiedziałam, i powiem szczerze: nie żaluję. Teraz już mogę z pewnością stwierdzić, że nawet mnie się nie podobał. Nie zdolał mnie zainteresować. Pewnie to imię „Paweł” oraz typowy polski akcent i to polskie „psze” zamiast „proszę”zrobiły na mnie wrażenie.

poniedziałek, 28 maja 2018

Na tej pięknej polskiej ziemi...


       Długo się zastanawiałam, zanim to napisałam. Nie jest mi łatwo. Ale sprawa dotyczy nie tylko mnie osobiście, i nie mogę o tym miłczeć.
       Kilka dni temu wieczorem po pracy wpadłam do kawiarni na kolację. Był to czas zniżek, kiedy każdy może sobie pozwolić na taką przyjemność. Podchodzi więc do mnie bardzo pijany bezdomny pan. Mam w uszach słuchawki, nie słyszę, co do mnie mówi, ale nie życzę sobie rozmawiać z pijanym, macham ręką i mówię krótko „nie”kilkukrotnie, po czym dodaję „Proszę odejść, bo zawołam policję”. Pan odchodzi, siada z tylu, jestem odwrócona plecami do niego i jego towarzysza, również bardzo pijanego. Zaczynają do mnie krzyczeć „Ukrainko, wracaj do swojego Lwowa! Tam jesz, a nie tu, w naszej Polsce!” Nie reaguję. To mnie nie dotyczy. Nie jestem Ukrainką, nie jestem ze Lwowa. Ale z drugiej strony czy Lwów nie jest polskim miastem? Zastanawia mnie, co muszą czuć Ukraińci, mieszkając i ciężko pracując w Polce. Tak, w obcym kraju, ale czyżby Polacy nie wyjeżdżali do innych krajów w poszukiwaniu lepszego życia?! A tym czasem pijacy dalej (do mnie): „To Ukraińców wina, że jesteśmy bezrobotni! Przyjechali tu do naszej Polski, do naszego kraju, i chcą zrobić Ukrainę z Polski! Zabierają nam pracę i jedzenie, nam Polakom!”……… Nie zareagowałam, bo nie muszę. Nie dotyczy mnie to. Szkoda tylko, że pijacy szukają winnych. Nie mają pracy, to ktoś musi być winny, ba, Ukraińcy winni! Szkoda, że nie ma rozumienia tego, że, przyjezdżająć do Polski, każdy obcokrajowiec wspiera gospodarkę tego kraju. Rola Ukraińców w Polsce jest teraz ogromna, ale większość przedstawicieli tej narodowości nie mają łatwo, muszą pracować z rana do wieczora, wykonująć ciężką pracę, której raczej nie chcą wykonywać miejscowi. Jestem Polką, i chcę o tym mówić w imieniu każdej osoby pochodzenia polskiego, urodzonej W Ukrainie czy w Mołdawii. Niestety na tej pięknej polskiej ziemi, z którą tak wiele mnie wiąży, mieszka nietolerancyjne społeczeństwo. Dodam, że pracownicy wezwali ochronę, bo nie słyszeć pijanych krzyków. Ale to i tak nie zmienia niczego.
      Przypomniała mi się jeszcze jedna Pani, przypadkowo spotkana na ulicy z dwa lata temu, która o coś mnie zapytała, a potem zaczęła krzyczeć: „Wracaj do Rosji! Do Rosji!”-jedynie dlatego, że nie spodobał się jej mój akcent.

Olga Diacova-Sosnowska

niedziela, 20 maja 2018

Tajemnicza Julia


           Żyjąc teraz w Polsce, próbuję odnaleźć dalszą rodzinę po linii Sosnowskich. Jest to bardzo ważne dla mojej mamy i dla mnie, ponieważ w czasie represji stalinowskich utracono wszelkie kontakty z krewnymi, którzy pozostali w Polsce. Utracono związek z kulturą polską, ale nie z krajem. Od lat marzyłam odwiedzić Polskę. Stało się tak, że tu zamieszkałam. Ukończyłam studia w Polsce, pracuję w zawodzie nauczycielskim. Teraz marzy mi się jedynie odzyskanie pokoju zewnętrznego…
          W Odessie poznałam babcię Ludmiłę, kuzynkę mojego dziadka. Miała wtedy 72 łata. Nigdy do niej nie mówiliśmy „Ludmiła”, tylko „babcia Lusja”. Była to bardzo niezwykła kobieta, mądra i dumna, o niezwykłej urodzie. Niestety nie posiadam jej zdjęć. Pamiętam ją bardziej z głosu, niż z wygładu.
            Oto jej słowa: Mój tata został rozstrzelany. Zostałam sama. Nie miałam nawet pewności, czy przeżyję kolejny dzień. Byłam młoda i ładna, byłam córką „bez ojca”, córką represjonowanego, „córką wroga państwowego”. Bałam się ścigania. Uciekłam do Kijowa. Tam chowałam się w piwnicy, która stała moim domem. Codziennie mieszkańcy przynosili mi posiłki oraz wodę, która marzła, stając się kawałkiem lodu. Rano używałam go do mycia (śmiech). Dzięki tym ludziom przeżyłam“. 
           To wszystko, co zostało w mojej pamięci. Wiemy, że ojciec babci Lusi został zrehabilitowany, ale formalnie nić to nie zmieniło. Dlatego ciężko było jej znaleźć pracę, a wcześniej nawet przeżyć.
           Podobnie ojciec Ludmiły miał na imię Antoni, ale tego nikt nie wie. Moja mama szukała kiedyś informacji na Internecie. Z tego, co udało się jej znaleźć, wynikało, iż 3 braci rozstrzelano jako polskich szpiegów: Pawła, Antoniego oraz Józefa. Według oficjalnych danych, braci było czworo: Paweł, Józef, Ivan (Jan?) oraz Leon. Minął rok od tej publikacji. Mój kuzyn Mikołaj też wstał na drodze poszukiwań. Znalazł archiwa, znalazł akty oskarżenia, akty urodzenia… Między innymi trafił na imię„Leon”.
- Leon Sosnowski? Nigdy nie słyszałam.
-Leontij Ivanovici. Podobnie brat Pawła… (Również zapisany jako Ivanovici).
Miał córkę. „Ю.Л.”(Ju.L.)Sosnowską.
-Może Ludmilę? Bo nazywała się Lusja… Pamiętam ją.
-Znalazłem… Julia Leontievna. Jej mąż nazywał się Anton Mitkewicz.
-Czyżby nasza babcia Lusja i tajemnicza Julia – to jedna i ta sama kobieta?!.
W taki właśnie sposób dowiedzieliśmy, że nawet imiona z tych czasów nie zawsze zachowywały się… Julia chowała się w piwnicy przez co najmniej kilka lat. To nic dziwnego, że zmieniła (czy też formalnie?) swoje imię. Imię jej męża było mi znano, dlatego pomyłka w tym przypadku jest wykluczona. Niżej przedstawiam Państwu dokument dot.oskarzenia oraz rehabilitacji Leona Sosnowskiego. Moje poprzednie opowiadanie w More Maiorum zawierało taki sam akt dot.Pawła Sosnowskiego, którego prawnuczką jestem. Oto więc akt rehabilitujący pośmiertnie kolejnego z braci Sosnowskich. Najważniejsze słowa tego dokumentu: "Zrehabilitowano pośmiertnie w związku z brakiem dowodów zdrady państwa".


Olga Diacova-Sosnowska.