Wrocław,
październik, 2017
Nienawidzę komunikacji miejskiej.
Spaceruję po ciemku znajomą do bólu ulicą. Tyle razy tą drogą jeździłam rowerem
do kawiarni na śniadanie… Ale to było dawno. Teraz idę pieszo. Jestem zmęczona.
W kawiarni już prawie nie ma ludzi. Zatrzymałam wzrok na parze w średnim wieku.
Ona ubrana w czerwoną bluzkę i czarną dopasowaną spódnicę. Włosy ma ciemne,
prawie czarne. Pomyślałam, że mogłaby zagrać w kultowym filmu. Szybko jem
pierogi. Wychodzę, i znowu widzę tę parę ludzi przed sobą. Kobieta w długim
czerwonym płaszczu trzyma się ręki mężczyzny. Patrząc na nich, chciałam tylko
jednego: trzymać się tak samo ręki mojego Pawła.
- Uważaj, dziewczyno! – Nieprzyjemny
głos nastolatka-rowerzysty nagle wydostał mnie z marzeń do rzeczywistości.
Uważaj, tu jest droga rowerowa, już się ciemno zrobiło… Popatrzyłam na niego
jeszcze przez chwilę, i kontynuowałam moją drogę.
Znałam
go od półroku. Nie była to miłość od pierwszego spojrzenia, ani największa
miłość mojego życia. Tak sobie wtedy mówiłam. Ciągle sobie mówiłam, że nie jest
najlepszy. Nie był za młody, miał zmarszczki na czole. Ale wiedziałam, że i tak
go będę kochała przez cale życie. Nawet jak zestarzeje. Nawet gdyby nie miał
pieniędzy ani zdrowia. Znałam go od półroku, i nie byłam zakochana. Nie byłam
zakochana, ale bardzo mnie się podobał. Miałam swoje życie zresztą poukładane.
Pracowałam w zawodzie, nic mi nie brakowało. Kawalerów też mi nie brakowało,
ale ciągle „nie ci”. W pewnym momencie Paweł zaczął mi wysyłać różne
romantyczne wiadomości. Niby sobie żartował, ale poczułam, że jestem otwarta na
związek. Postanowiłam, że go zainteresuję.
Wino
było cudowne. Chyba nigdy nie próbowałam takiego wina. Smakowało mi, ale nie
dlatego, że było takie dobre. Patrzyłam w jego niewiełkie szaro-niebieskie
oczy, na włosy koloru slomy, a nawet śniegu, i czułam się tak spokojnie, jak
nigdy. Może i nie był za młody, ale wciąż młody i bardzo przystojny. Chciałam,
żeby wtedy położył dłoń na mojej dłoni. Nie zrobił tego. Był nieśmiały.
Gadaliśmy o różnych ciekawych lekturach, przedstawieniach teatralnych,
wystawach sztuk pięknych. Póżniej mnie odprowadził. Chciałam, żeby mnie trzymał
za rękę, ale wiedziałam, że tego nie zrobi. Jednak przełożyłam torebkę do innej
ręki. Teraz miałam wolną rękę po jego stronie. Mogłam sobie chociażby
wyobrazić, jak mnie chwyta za rękę. Próbowałam wywołać uczucia. Wyobrażnię
zawsze miałą sprawną.
- Olga, w którym kierunku idziesz? –
nagle jego głos mnie wyrwał ze słodkich myśli.
- W kierunku Galerii Dominikańskiej.
- To Cię odprowadzę… trochę, bo idę w
przeciwnym kierunku.
- Dobrze, to mnie odprowadź, -
uśmiechnęłam się. Nie, dalej nie byłam zakochana. Wcale nie byłam.
„Odprowadził”
mnie przez Rynek. Pytał, czy się jeszcze zobaczymy. Nigdy więcej go nie
wiedziałam, i powiem szczerze: nie żaluję. Teraz już mogę z pewnością
stwierdzić, że nawet mnie się nie podobał. Nie zdolał mnie zainteresować.
Pewnie to imię „Paweł” oraz typowy polski akcent i to polskie „psze” zamiast
„proszę”zrobiły na mnie wrażenie.