Warszawa, w dniu 2
sierpnia 2013
Warszawa powitała nas zbyt
wysoko znajdującym się słoncem, dni są tak naprawdę za zbyt ciepłe. Ciepłe, a raczej bym powiedziała gorące
powietrze, działa na moją zbyt wrażliwą skórę w sposób bardzo niekorzystny,
staje się odrazu czerwona. A myślałam, że wyruszam w drogę w kierunku północy,
to ma być chłodno. Dzisiaj właśnie się dowiedziałam, jaka rożnica jest pomiędzy
„chłodem” a „zimnem”. Miezkam w akademiku Uniwersytetu Warszawskiego razem z
koleżanką z Wielkiej Britanii.
- Skąd jestesz? – to pierwsze pytanie które słyszę codziennie od każdej
nowo poznanej osoby.
- Z Mołdawii. Nazywam się Olga.
- Ja mam na imię Rose-Mary Saskie Katarzyna. Możesz zwać mnię Marysią. To
pierwsze imię mi się nie podoba.
- Pochodzisz z Polski?
- Tak. Moja mama kiedyś wyjechałą do Wielkiej Brytanii. Tata jest
Brytyjczykiem. Mam tu babcię, ciocię, w ogóle dużo krewnych mam w Polsce… Nie
mam nic do powiedzenia, bo nie kojarzę moich polskich krewnych. Jestem sama. Na
noc zostawiamy wodę w lodówce, aby rano wziąc je ze sobą na zajęcia. Po
zajęciach idę do księgarni. Jeden z profesorzy Uniwersztetu Warszawskiego
polecił nam do przecztania książki o Powstaniu Warszawskim, pierwszą z ktorych
była znana opowieść nowoczesnego pisarza Piotra Żychowicza Oblęd-44. Ale moją
pierwszą książką w języku polskim był Rotmistrz Sosnowski. Moja mama z domu
Sosnowskich, i właśnie to nazwisko przeprowadziło mnie do tego kraju.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz