wtorek, 17 marca 2015

Krótka notka historyczna



Od dzieciństwa słyszałam takie wyrazy, jak “wróg ludu”, „zdrajca ojczyzny” oraz „operacja polska”. Jednak nigdy do końca nie rozumiałam ich znaczenie. Chciałabym wymienić kilka najważniejszych aspektów tej części historii, która mnie szczególnie interesuje, ponieważ dotknęła osobiście moją rodzinę.
            Represje w Związku Sowieckim składały się z rożnym elementów. Jednym z nich  była „operacja polska”, czyli krótko mówiąc pozbawienie życia ponad 111 tys. osób narodowości polskiej. Kiedyś mama mówiła mi, że sama narodowość polska stanowiła powód do oskarżenia, zmyślenia nieistniejącej, zazwyczaj nieprawdopodobnej winy.  Wołałabym, aby mój pradziadek był naprawdę polskim szpiegiem. Wykonywał polecenie na rzecz drugiej Rzeczpospolitej, pracował na rzecz swojej Ojczyzny... Wiem jednak, że tak nie było. Wołałabym również, aby Polska naprawdę stanowiła zagrożenie dla byłego ZSRR. Wówczas prawdopodobnie nie doszłoby to tak potwornych w skutkach wojny. Polska po prostu była najpotężniejszym państwem sąsiadującym ze Związkiem Sowieckim. Zagrożenie wojną ze strony Polski podkreślano przy każdej okazji. Jak konstatuje historyk Nikołaj Iwanow, „Operacja polska” wymierzona była przede wszystkim w zwykłych ludzi polskiej narodowości. Jedna z ofiar represji polskich w ZSRR, Helena Trybel, powiedziała: „Być Polakiem w Związku Sowieckim w 1938 roku – to mniej więcej to samo, co być Żydem w III Rzeszy ”.  Słowa „Polak” i „wróg ludu” były w ZSRR prawie synonimami. Ludobójstwo Polaków w 1937-38 rr. stało się pierwszym aktem polskiej tragedii narodowej. Mimo to, nie wszyscy w Polsce dziś to pamiętają. Świadków terroru jest coraz mniej. Ponadto większość ofiar nie utrzymywała kontaktów ze swoimi krewnymi z Polski. Z jakiego powodu? Sowiecka polityka zmuszała Polaków do rezygnowania ze swojej narodowości w obawie przed represjami. Często dowodem „zdrady” okazywały się stare polskie zdjęcia, relikwie rodzinne, modlitewniki oraz kartki pocztowe od dalekich krewnych z II RP. Nawet słuchanie polskiego radia było niebezpieczne. Świadome ukrywanie swojej narodowości powoli prowadziło do zaprzestania mówienia w języku ojczystym. Brakowało też nauczycieli polskiego pochodzenia. Na takie stanowisko przyjmowały osób bez odpowiednich kwalifikacji.

Dużo Polaków przestało mówić w języku ojczystym. Powrót do Polski w ramach repatriacji wcale nie był łatwym, gdyż dużo osób po prostu nie miały dokąd wracać.
P.S. Osób zainteresowanych zachęcam również do tej strony:

niedziela, 1 marca 2015

Nie mam Ojczyzny




Czasami znajomi mnie pytają: „Nie chciałabyś wrócić do swojego kraju?”…
Nie mam Ojczyzny… Urodziłam się w państwie, które nie istnieje. Pod koniec roku 1991 zlikwidowano Związek Radziecki. Okazało się, że mieszkam w Mołdawii, gdzie językiem narodowym jest język rumuński. Zaczęłam się uczyć języka, ponieważ chciałam się zintegrować z otaczającymi mnie ludźmi. Język rumuński stał się szybko moim drugim językiem. Czułam jednak, że ludzie traktują mnie inaczej, byłam dla nich obca. Zależało mi na tym, aby mieszkańcy mojego miasta, w którym się urodziłam i mieszkałam, zaakceptowali mnie. W takiej sytuacji znalazło się wiele osób urodzonych w ZSRR. Wiele z nich po pewnym czasie wyjeżdża z Mołdawii na Ukrainę czy do Rosji.
            Mój tata urodził się w okolicach Briańska (Rosja). Po studiach w Kijowie (Ukraina) dostał skierowanie do pracy w Kiszyniowie (Mołdawia). Jak z tego wynika, urodził się w jednym kraju, studiował w innym, a do pracy wyjechał jeszcze do innego kraju. Babcia i dziadek po ślubie zamieszkali w Kiszyniowie, i tam przyszła na świat moja mama Svetłana. Niewiele wiem o moich polskich przodkach. Wiem, że pradziadek ze strony mamy nazywał się Paweł Sosnowski. Był urzędnikiem kolejowym. Pochodził z inteligenckiej rodziny. Został rozstrzelany przez NKWD w czasie wydarzeń tak zwanej „Operacji polskiej”. [1]
 Dotarłam do wielu źródeł historycznych na temat życia Polaków w Związku Radzieckim. W ten sposób znacznie wzbogaciłam swoją wiedzę. Teraz już mogę odpowiedzieć na wiele pytań np : Z jakiego powodu moi przodkowie wyjechali z Polski?  Dlaczego mój dziadek nie mówił po polsku? 

                  …Nigdy nie zamierzałam opuszczać kraju, to los zdecydował za mnie. Po studiach wyjechałam do Warszawy na kurs językowy. Wtedy już wiedziałam, że wrócę. Tego samego roku zamieszkałam w Polsce.


Operacja polska NKWD – wymierzona w Polaków operacja NKWD, wynikająca z Rozkazu Ludowego Komisarza Spraw Wewnętrznych ZSRR nr 00485[1] z dnia 11 sierpnia 1937, wydanego przez ówczesnego Ludowego Komisarza NKWD Nikołaja Jeżowa, przeprowadzona w latach 1937–1938 na terytorium ZSRR. Według dokumentów NKWD skazano 139 835 osób, z tego zamordowano bezpośrednio 111 091 Polaków – obywateli ZSRR, a 28 744 skazano na pobyt w łagrach – struktury podległej Gułag. Wyroki były wykonywane natychmiast. Masowo deportowano Polaków zamieszkujących Ukraińską SRR i Białoruską SRR, m.in. do Kazachstanu, na Syberię, w rejony Charkowa i Dniepropetrowska. Łączna liczba deportowanych Polaków wyniosła ponad 100 tysięcy. (Żródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Operacja_polska_NKWD_(1937%E2%80%931938)  08/11/2017).


- Twoja prababcia była Polką, a kobiety z Polski są wyjątkowo staranne. Miała zawsze doskonały porządek w domu. Nakrochmalona i wyprasowana pościel, błyszczące naczynia... A jakie gotowała pierogi! Ładnie się ubierała, wszystko do niej pasowało...  – to słyszałam w domu od wczesnych lat dzieciństwa. Stąd właśnie zaczęła się moja fascynacja krajem, w którym nigdy nie byłam... Marzenie odwiedzieć ten kraj dorastało wraz ze mną. Aż pewnego dnia wyruszyłam w drogę.

                                                                 
                                                                                                                 Olga Diacova-Sosnowska

niedziela, 22 lutego 2015

Głos serca.II



II
             
  Marzec, Uzbiekska ZSSR, 1937      
 
Irma German[1] ogląda zdjęcia rodzinne. Uśmiechy. Szczęście. Jedno zdjęcie bez uśmiechu. Zatrzymała się na nim. To jej dziadek. Ciekawe, pomyślała. Nigdy go nie poznała, a teraz przypomniał jej męża. Miał zupełnie inne rysy twarzy, ciemniejszy kolor oczu, brwi... Ale też był taki poważny. Sama się do siebie uśmiechnęła. Przywróciła stronę albumu, zobaczyła zdjęcie praprababki w kolorowej sukience. Nie, na zdjęciu kolorów oczywiście nie było, ale latwo to sobie wyobrażała. Pomyślała, że chyba nie jest do praprababki podobna. Nagle usłyszała szum. Ktoś biegł po schodach. Przysłuchała się. Dźwięk otwierającej się drzwi. Sąsiedzi. No i dobrze, można kontynuować. Potrzebowała czasu dla siebie. Ale coś było nie tak. Wstała, włączyła światło. Poszła do kuchni po herbatę. Przy oknie zatrzymała się. Jej mąż rozmawiał pod domem z jakimiś mężczyznami. Nie znała ich. Spojrzała uważnie. Mieli na sobie kokardy żołnierzy. Nagle wszystko zrozumiała. Ale dlaczego oficerowi NKWD przychodzić do jej męża? Może to ma coś wspólnego z aresztem jego ojca w 1929? Poczuła zimno. On przecież nie jest żadnym wojskowym. Ani szpiegiem... To słowo w jej myślach sprawiło że poczuła się złe. Kubek gwałtownie wypadł z jej rąk, usłyszała dźwięki łamiącego się szkła.
- Kochanie, musimy uciekać, - szepnęła do męża, kiedy wszedł do kuchni. Objął ją. Usiedli obok siebie przy stole. Coraz bardziej przypominał jej dziadka ze zdjęcia. Chciała by się uśmiechnął, ale wciąż był spokojny. Milczeli przez jakiś czas. W końcu powiedział: “Muszę  tu posprzątać.” Patrzyła na niego pytająco. Eugen starannie zbierał cząsteczki szkła. Nie chciała by trafił dpo aresztu, bała się. Ale skoro wcześniej go nie zatrzymali, to może już nic im nie zagraża? Ta myśl trochę ją uspokoiła. Zaparzył nową herbatę. Nalał Irmie i sobie, usiadł, spojrzał jej w oczy.
- Wiedziałem, że kiedyś to się wydarzy. Mam plan. Wierzysz mi ?
- Wierzę.
Tego samego dnia spakowali do walizki tylko niezbędne rzeczy oraz chleb, masło i cukier. Mała Ania wciąż nie rozumiała, co się dzieje. Chciało się jej tańczyć, śpiewać, bawić się. Ale dorośli byli zajęci czymś innym. Nie podobało jej się to.
Pociąg mieli o siódmej rano. Tym razem herbata z lotosu smakowała mu wybitnie. Irma nie rozmieszała cukru, ale i tak było mu słodko. Nie chciał opuścić domu. Wszystko tu było na tyle miłe na ile obce, cudze, niebezpieczne... Uśmiech własnej córki dodawał mu sił. Czuł, że wytrzyma. Rodzina była dla niego wszystkim. Dzisiaj właśnie dowiedział się, że za niedługo zostanie po raz drugi ojcem. Cieszył się, oczywiście. Ale teraz coś się zmieniło. Teraz sytuacja robiła się coraz bardziej skomplikowana. Musieli uciekać, niewiadomo dokąd. Chociaż wiadomo, miał plan. Tak powiedział żonie, i czuł się zobowiązany coś wymyślić.  W końcu to jego sprawa. Irma nie ma nic do tego, że jest podejrzewany o szpiegostwo. Gorzko się uśmiechnął. Prawda była taka, że nie był żadnym szpiegiem. Podobnie jak jego ojciec był podejrzewany o coś, z czym nie miał do czynienia. Eugen wyszedł na korytarz, zapalił papierosa. Tym razem zapalniczka nie działała,  wałczył z nią przez kilka minut. Dym, dużo gęstego dymu. Pomyślał o tym, że niektórzy topią swoje nieszczęścia w alkoholu. Ale on nawet na to nie ma prawa. Jest mężem, ojcem, głową rodziny. Musi na bieżąco wymyślić plan ucieczki. Odrzucił gorący szmat papierosa, wyciągnął z kieszeni mapkę. Dokąd? Niemcy? Może Iran? A dalej Stany Zjednoczone... Ma tam znajomych, na początku mógłby u nich zamieszkać razem z żoną i dziećmi. Trzeba jej pilnować. Nie może w takim stanie sama wychodzić. Nie wiadomo, co się może wydarzyć, zwłaszcza po tej wizycie pracowników NKWD. Głęboko wciągnął powietrze. Spojrzał do góry. Irma stała w otwartych drzwiach. W tej chwili zobaczył w niej młodość, poczuł smak wiosny jej spadających na plecy włosów, rumieńca policzków. Taką pozostała w jego pamięci na zawsze.

  Luty, Uzbiekska ZSSR, 1940

Nocny pociąg. Irma ani na chwile nie zamknęła oczu. Za mało czasu. Musiała zdążyć. Miała tylko jedne pytanie: gdzie jest Eugen? Pragnieła go zobaczyć. Dzieci bawiły się obok. Ktoś krzyczał, ale nie słyszała krzyku. W wagonie było zimno. Miała na sobie lekką sukienkę z bawełny. Szalika nawet nie wyciągnęła z torebki. Okno pociągu było do połowy otwarte. Musiała go zobaczyć. Usiadła, jedną ręką podparła głowę, pochyliła się. Patrzyła przed sobą, ale nic nie widziała. Nagle się odwróciła, czując bolesne ciągnięcie za włosy. Jedno dziecko krzyczało, drugie spało... Czy spało?  Odruchowo go dotknęła. Był cały gorący.
„ Dobrze mu, nie marznie”, - stwierdziła dziewczynka. – „A mi jest cały czas zimno w ręce. Patrz jakie mam...” - chwyciła matkę za rękę. Irma gorączkowo myślała, co dalej. Nie mogły teraz wysiąść. Następny przystanek był dopiero za godzinę. Eugena w jej myślach już nie było. Teraz najważniejszym był Fryc. Musiała go zawieźć do szpitalu i zostać przy nim na jakiś czas. Liczyła na to że ktoś się zaopiekuje chorym dzieckiem. Że wszystko będzie dobrze. Świat zamienił się dla niej w długi koszmar nocny. Myślała, że śpi. Gorączkowo łapała powietrze. Eugen był obok, uśmiechał się. Objęła go. Twarz miała całą czerwoną. Ale dla niego przecież nie musi stosować kosmetyków. Kocha ją taką...  Pociąg zatrzymał się gwałtownie. Otworzyła zapalone oczy, wyciągnęła walizkę na korytarz. Podniosła syna. Wciąż spał, wciąż miał czerwoną wilgotną skorę. Do najbliższego szpitalu było z ok. 200 km, a nie miała ani samochodu ani chociaż nadziei na to, że kogoś spotka po drodze. Bała się, że ktoś ich zatrzyma. Bała się ścigania. Zawołała o pomoc w pociągu, ale nie było lekarzy. Chyba, że żaden się nie zgłosił. Nie miała czasu się zastanawiać. Wyszła z pociągu nadal mocno trzymając nieprzytomne dziecko. Zobaczyła auto, zaczęła gwałtownie machać rękami. Zatrzymał się, wpuścił kobietę z dziećmi, pomógł wnieść walizkę.  Na prośbę jechać do szpitalu odpowiedział krótkim skinieniem głowy. Irma trzymała dziecko. Sama była śmiertelnie blada. Kiedy chciał ją o coś zapytać, zobaczył kobietę, która straciła przytomność. Jej głowa spadła z krzesła samochodu, ale ręce na dziwo mocnie trzymały dziecko. Drugie dziecko spało obok. Pospieszył się. Nie miał własnej rodziny, nie miał dzieci. A ta kobieta przez chwilę przypomniała mu siostrę. Wiedział, że musi dzisiaj zdążyć do szpitala. Zdążył. Obudził ją, pomógł z walizką. Nie chciała, by został przy niej. Uprzejmie podziękowała. Kategorycznie nie chciał żadnych pieniędzy, więc odwróciła się obojętnie. Razem z dziećmi weszła do przychodni. W tej chwili jeszcze nie wiedziała, że Fryderyk nie żyje. W tej chwili jeszcze nie wiedziała, że jej męża rozstrzelano, że nie żyje już od dwóch lat.
















[1] Jest to wolne opowiadanie historii rodzinnej Anny German, bardzo popularnej w ZSSR polskiej śpiewaczki.

wtorek, 17 lutego 2015

Głos serca: los kobiety w ZSRS



    



      Lipiec, Ukraińska ZSRS, 1938[1]
         
         

Ciepły poranek. Jak z obrazku malowanego przez długie miesiące. Kto go namalował? Z pewnością była to kobieta. Ziemia jest kobietą. Wojna też jest kobietą. Kto dostaje największy ciężar wojny i śmierci? Właśnie kobieta. Gdy zamykam oczy, widzę duży wiejski dom z trójkątnym dachem i jasne niebo. Dom znajduje się na rogu ulicy Słonecznej, po prawej stronie sosnowego lasu. Okna w nowych drewnianych ramach. Świeżo umyte szyby. Ogródek, a w nim – pachnące młodością róży. Malowana bramka z zamkniętymi drzwiami. Czerwona okrągła lampka słońca. Obudzone pierwszym promieniem światła ptaki. Firanka z cienkiego lnu o kolorze nieba ledwo odsuwa się. Ruch kształtów kobiety wskazuje na to, że już w krótkim czasie rodzina się powiększy. Jej sukienka prawie sięga podłogi. Poprawia włosy, szukając ręką grzebienia. Czarny kot leniwie się przyciąga. Zwiana się w puszysty mięciutki kłębek. Powoli zaczyna mruczeć. Pary rozgrzanego samowara docierają do drobnych białych wąsów, sprawiają, że wącha. Starsze dziecko pochyła się, próbuje złapać go za ogon. Szybki ruch kocich pazurów, cienka fala krwi na dłoni. Krzyk. Płacz. Szum kobiecych częstych kroków. Bierze go na ręce, tuli do siebie. Józek zamilkł na chwilę, i znowu się rozpłakał.  Próbuje zaśpiewać kołysankę, ale tym razem głos jej nie słucha, łamie się. Łzy stanęły w jej oczach. Cisza. Dzwięk otwierających się drzwi: czarny kot powrócił. Zapach świeże upieczonego chleba. Cienkie ręce wyciągają pieczywo z piekarnika, kroją na kawałki. Chłopczyk stoi obok i czeka. Uśmiecha się do mamy. Do kuchni wbiega zarumieniona dziewczynka, przynosi zapach chłodnego powietrza i róż. Wszyscy siadają przy stole. W oczach kobiety błysk słońca. Nalewa dzieciom herbaty. Jej rysy twarzy stają się ostrzejsze w promieniach słońca. Słyszy mruczenie kota. Czarny kłębek krąży wokół jej nóg. Fałdy głosowe ciągle mu drgają. Jedną ręką daje dziecku kubek z herbatą, drugą głaska zwierzątko. Oczami szuka Emilki, przygląda się jej. Jest już dorosła, będzie pomagać.
 Kilka dni minęło od wizyty pracowników NKWD. Lodowate spojrzenia nieludzkich oczu. Szybkie ruchy. Dziwne pytania, szelest papierów. Nie miała pojęcia, co to za papiery. Jej mąż wtedy powiedział: „Zaczekaj w domu. Wrócę, jak tylko wszystko się wyjaśni. Będzie dobrze, obiecuję.” Nie prowadził żadnej działalności przeciwko władzom. Ba, nawet nie prowadził działalności politycznej. Więc stwierdził, że to pewnie jakaś pomyłka, że go tam wyzwano. Poszedł z pracownikami NKWD po to, by spróbować dać odpowiedzi na jakieś pytania, i wrócić do żony. Przynajmniej tak to wyglądało. Teraz jednak nie miała pewności. Może faktycznie był niezadowolony z systemu władzy. Może brał udział w agitacji społeczeństwa? W końcu często wyjeżdżał. Poza tym nigdy nie przepadał za komunistycznym układem. I w ogóle czy to jest sprawiedliwie, by oddać własny dom, ogród, zwierzęta o które dbasz, w ręce czerwonych żołnierzy? Czy jest sprawiedliwie dzielić się własnością z całym państwem? Własnością zdobytą przez rodziców podczas ciężkiej pracy! Zrozumiałaby go gdyby się okazało... Ale nie, to było absurdalne. Znała go prawie od dzieciństwa. Nie był w stanie zrobić czegoś takiego. Nic nie ukrywał. Nie mógłby ukrywać. Nie miał żadnej tajemnicy. Nawet gdyby i miał, ona i tak by się dowiedziała. Wcześniej lub później. A najważniejsze jest to, że sam się do niczego nie przyznał. Gdyby się przyznał, ona by zrozumiała. Ale widać było, że wizyta tych osób go bardzo zdziwiła. Podobnie nie rozumiał, o co im chodziło. Obiecał jej, że wróci. Oczywiście, że obiecał. Ale serca kobiety nie da się okłamać: ona wiedziała, że jej ukochany mężczyzna nigdy już nie wróci. Stamtąd nie ma drogi powrotnej.

 Październik, Ukraińska ZSRS, 1938

          

W głowie kręciły jej się jego ostatnie słowa. Wszystko wirowało przed oczami w spowolnionym rytmie. Światło zaczęło po woli znikać. Robiło się ciemno przed oczami. Myśli się mieszały. Nie mieściły się w głowie. Wydawało się, że głowa rośnie, że tkańka skóry staje się za zbyt miękka. Czarne kolca... kropki... Nie, ona nie może stracić przytomności. W domu są dzieci. Ona musi... Nie prowadził żadnej działalności, która by mogła zagrażać  „bezpieczeństwu państwa”. Przecież wiedział, czym to grozi. Przecież dzieci go potrzebują... Odruchowo chwyciła się za brzuch, jedną ręką trzymała się za ścianę. Ruchy dziecka wydawały się być szybsze z każdą chwilą. Łapiąc powietrze, usiadła na fotelu. Zawołała córkę i razem wyzwały pogotowie.
Kiedy otworzyła oczy, była już w szpitalu. Mokre włosy rozplątane na poduszce, oczy gorączkowo szukały dziecka. Widziała, że to jest chłopczyk. Cisza. „Dlaczego go nie słyszę?”- Pomyślała. Dobrze wiedziała, jak to jest. W końcu miała już dwoje dzieci. Do pokoju weszła pielęgniarka. W rękach trzymała zawiniątko. Odruchowo chwyciła go, po,łożyła obok siebie. Obudził się, usłyszała głośny płacz. Natychmiast zarumieniła się, poczuła ulgę. Pielęgniarka nic nie powiedziała. Stała obok lóżka, przyginała się z jednej nogi na drugą. Nie wiedziała jak wytłumaczyć, że jest słabe... Mało szans, że przeżyje. Nigdy nie miała do czynienia z czymś takim, to był jej pierwszy dzień w pracy. Wyszła, nic nie powiedziawszy. Za chwile wróciła razem z sąsiadką kobiety. Miała wiadomość dotyczącą męża. Jej twarz była całkiem biała, przez chwilę próbowała wykonać ruchy, by coś wymówić. Mało skutecznie. Usiadła na łóżku obok pacjentki. Przekazała jej list w czarnym opakowaniu. Postanowiono wymierzyć Pawłowi  najwyższą karę. Krótko mówiąc został rozstrzelany. Niewiadomo, dokąd go wywieziono. Niewiadomo, gdzie pochowano zwłoki.
Nina obudziła się. Żadnej sąsiadki obok. Żadnego listu, żadnej strasznej wiadomości. To był tylko koszmar. Ale kobieta wiedziała, że to nie tylko sen. Czuła. Jak zwykle…
…Dziecko krzyczało już od kilku minut, a dopiero go usłyszała. Odruchowo go przytuliła. Wciąż miała ciemno przed oczami.


[1]
           W latach 1937-1938 na rozkaz Józefa Stalina zamordowano prawie 700 tysięcy obywateli Związku Radzieckiego. Według różnych źródeł tylko w ciągu roku zamordowano od 250 do 700 tysięcy osób.








sobota, 14 lutego 2015

Podróź. V.Dzienniki







Warszawa,  1 sierpnia 2013

            Uprzejme pracownicy LOT-u ubrane na biało-czerwone witają nas przy wyjściu i mówią „Do widzenia” każdemu z podróżnych. Samolot wylądował na lotnisku w Warszawie. Popołudniowe słońce razem z wiatrem jakby zapraszają do miasta. Wydaje mi się, że mogę wszystko powiedzieć po polsku: znam już dużo wyrazów, uczyłam się przez miesiąc gramatyki z podręcznika, który kupiłam podczas pierwszej wizyty w Warszawie. Jednak że przysłuchuję się ludziom na ulice. Na przystanku podchodzi do mnie jakaś pani i pyta o coś, ale jedynie co mogę powiedzieć to „nie wiem”, w dodatku, robię akcent na drugie słowo... Jestem ciekawa wszystkiego. Uczę się nowych wyrazów, i nagle rozumiem, że myślę po polsku: zdania przychodzą mi do głowy w taki sposób, jakbym od dawna mówiła po polsku. Moje pradziadkowie posługiwali się tym językiem, ale nigdy ich nie poznałam.

Warszawa,  2  sierpnia 2013
        
            Warszawa powitała nas zbyt wysoko znajdującym się słońcem, dni są naprawdę za zbyt ciepłe.  A myślałam, że wyruszam w drogę w kierunku północy, to ma być chłodno. Dzisiaj właśnie się dowiedziałam, jaka różnica jest pomiędzy chłodem a zimnem. Mieszkam w akademiku Uniwersytetu Warszawskiego razem z koleżanką z Wielkiej Bretanii. Ma kilka imion, oprócz angielskiego Rose-Mary ma na imię Katarzyna, ale woli być nazywana Marysią. Jej mama kiedyś wyjechała z Polski. Dzisiaj po zajęciach idziemy na Stare Miasto. Szkoda, że prawie nic od tej prawdziwie starej Warszawy nie zostało, ale i tak te widoki robią na nas wielkie wrażenie.  Maryśka nie chce sobie robić zdjęć, mówi że jest za blada, nie podoba się jej własna białość, ale chętnie robie zdjęcia dla mnie. Będę na tych zdjęciach razem ze chłopakiem przybranym za rycerza. Mam na sobie lekką, zwiewną sukienkę, ale i tak odczuwam gorące jak płomień powietrze. Często oddycham, i marzę o deszczu.


            ***

Wrocław,  7 kwietnia 2014

         ...Z dzieciństwa lubię drogi kolejowe. Uwielbiam „zapach” ruchu. Uwielbiam ten zaspokajający szum. Drzewa, bieżące przed oczami, niebo, znikające w niekończącym się walcu soczystej zieleni. Białe chmurki przypominają mi zawsze niezwykle cudownych zwierząt. A jak pociąg się zatrzyma,  fajnie jest oglądać na spokojnie budynki, zieleń drzew i trawy, oraz bawiące się ptaki. Kołysze mnie pociąg... Prawie zasypiam. Jakie to fajne uczucie! Tyle zieleni, młodości, powietrza, tyle życia! Nagle zaczęło padać. Duże kropli krzywo i po woli spadają na szubę. Szum staję się z każdą chwilą coraz głośniejszy. Już całe okno zalane błyszczącymi kropelkami. Kocham deszcz! Wysiadam na Dworcu Głównym we Wrocławiu. Ładny jest ten dworzec: położony na tłe jaśnej niebieskości, w kolorze żółto-pomarańczowym, przypomina mi średniowieczny bajeczny zamek... Szczęśliwa, zamykam oczy, i wspomnienia słodkim walem wypełniają moje serce. Jak że szybko czas leci!


Gdańsk, 10 lipca 2014
         Jestem w Gdańsku. Kupuję bilet na autobus do Starogardu Gdańskiego. Jest późno, dzwonię do koleżanki ze Starogardu, i pytam ją, czy warto dzisiaj jechać, biorąc pod uwagę ten fakt, że może już nie być transportu do budynku, gdzie mamy tymczasowe zakwaterowanie, i że mogę po prostu zostać się na dworcu kolejowym. Poleca mi jechać, mówi, że na pewno da się złapać taksówkę. Jadę najpierw autobusem, i wyjaśniam kierowcy, gdzie chcę wysiąść i że potrzebuję taksówkę, jednak zostaję przez niego poinformowana, iż taksówek już nie ma, i to na pewno.
         -Nie zostawię pani samej w nocy. Nie jest to bezpiecznie. Odwiozę pani własnym samochodem, proszę tylko zaczekać, aż zostawię autobus. - Jestem po prostu zachwycona. Chociaż w Polsce zawsze trafiłam na dobrych ludzi. Jedziemy więc, i przez cały czas prawie nie rozmawiamy.
          -Ile mam do zapłaty? – pytam pod koniec, chociaż czuję jaka będzie odpowiedź.
         -Nie, prószę Pani, nic. W każdym razie bym nie mógł Panią tu zostawić samej w nocy...
         -Ale ja mam pieniądze... Gdybym nie miała... ale mam! To proszę, nie wiem ile by kosztowała taksówka... - wyciągam rękę ze złotówkami. - Dziękuję Panu bardzo.