II
Marzec, Uzbiekska ZSSR, 1937
Irma German[1]
ogląda zdjęcia rodzinne. Uśmiechy. Szczęście. Jedno zdjęcie bez uśmiechu.
Zatrzymała się na nim. To jej dziadek. Ciekawe, pomyślała. Nigdy go nie
poznała, a teraz przypomniał jej męża. Miał zupełnie inne rysy twarzy,
ciemniejszy kolor oczu, brwi... Ale też był taki poważny. Sama się do siebie
uśmiechnęła. Przywróciła stronę albumu, zobaczyła zdjęcie praprababki w
kolorowej sukience. Nie, na zdjęciu kolorów oczywiście nie było, ale latwo to
sobie wyobrażała. Pomyślała, że chyba nie jest do praprababki podobna. Nagle
usłyszała szum. Ktoś biegł po schodach. Przysłuchała się. Dźwięk otwierającej
się drzwi. Sąsiedzi. No i dobrze, można kontynuować. Potrzebowała czasu dla
siebie. Ale coś było nie tak. Wstała, włączyła światło. Poszła do kuchni po
herbatę. Przy oknie zatrzymała się. Jej mąż
rozmawiał pod domem z jakimiś mężczyznami. Nie znała ich. Spojrzała uważnie.
Mieli na sobie kokardy żołnierzy. Nagle wszystko zrozumiała. Ale dlaczego
oficerowi NKWD przychodzić do jej męża? Może to ma coś wspólnego z aresztem
jego ojca w 1929? Poczuła zimno. On przecież nie jest żadnym wojskowym. Ani
szpiegiem... To słowo w jej myślach sprawiło że poczuła się złe. Kubek
gwałtownie wypadł z jej rąk, usłyszała dźwięki łamiącego się szkła.
- Kochanie, musimy uciekać, -
szepnęła do męża, kiedy wszedł do kuchni. Objął ją. Usiedli obok siebie przy
stole. Coraz bardziej przypominał jej dziadka ze zdjęcia. Chciała by się
uśmiechnął, ale wciąż był spokojny. Milczeli przez jakiś czas. W końcu
powiedział: “Muszę tu posprzątać.” Patrzyła na niego pytająco. Eugen
starannie zbierał cząsteczki szkła. Nie chciała by trafił dpo aresztu, bała
się. Ale skoro wcześniej go nie zatrzymali, to może już nic im nie zagraża? Ta myśl trochę ją uspokoiła. Zaparzył nową herbatę. Nalał Irmie i sobie,
usiadł, spojrzał jej w oczy.
- Wiedziałem, że kiedyś to się
wydarzy. Mam plan. Wierzysz mi ?
- Wierzę.
Tego samego dnia spakowali do walizki tylko
niezbędne rzeczy oraz chleb, masło i cukier. Mała Ania wciąż nie rozumiała, co
się dzieje. Chciało się jej tańczyć, śpiewać, bawić się. Ale dorośli byli zajęci
czymś innym. Nie podobało jej się to.
Pociąg mieli o siódmej rano.
Tym razem herbata z lotosu smakowała mu wybitnie. Irma nie rozmieszała cukru,
ale i tak było mu słodko. Nie chciał opuścić domu. Wszystko tu było na tyle
miłe na ile obce, cudze, niebezpieczne... Uśmiech własnej córki dodawał mu sił.
Czuł, że wytrzyma. Rodzina była dla niego wszystkim. Dzisiaj właśnie dowiedział
się, że za niedługo zostanie po raz drugi ojcem. Cieszył się, oczywiście. Ale
teraz coś się zmieniło. Teraz sytuacja robiła się coraz bardziej skomplikowana.
Musieli uciekać, niewiadomo dokąd. Chociaż wiadomo, miał plan. Tak powiedział
żonie, i czuł się zobowiązany coś wymyślić.
W końcu to jego sprawa. Irma nie ma nic do tego, że jest podejrzewany o
szpiegostwo. Gorzko się uśmiechnął. Prawda była
taka, że nie był żadnym szpiegiem. Podobnie jak jego ojciec był podejrzewany o
coś, z czym nie miał do czynienia. Eugen wyszedł na korytarz, zapalił papierosa.
Tym razem zapalniczka nie działała,
wałczył z nią przez kilka minut. Dym, dużo gęstego dymu. Pomyślał o tym,
że niektórzy topią swoje nieszczęścia w alkoholu. Ale on nawet na to nie ma
prawa. Jest mężem, ojcem, głową rodziny. Musi na bieżąco wymyślić plan
ucieczki. Odrzucił gorący szmat papierosa, wyciągnął z kieszeni mapkę. Dokąd?
Niemcy? Może Iran? A dalej Stany Zjednoczone... Ma tam znajomych, na początku
mógłby u nich zamieszkać razem z żoną i dziećmi. Trzeba jej
pilnować. Nie może w takim stanie sama wychodzić. Nie wiadomo, co się może
wydarzyć, zwłaszcza po tej wizycie pracowników NKWD. Głęboko wciągnął
powietrze. Spojrzał do góry. Irma stała w otwartych drzwiach. W tej chwili
zobaczył w niej młodość, poczuł smak wiosny jej spadających na plecy włosów,
rumieńca policzków. Taką pozostała w jego pamięci na zawsze.
Luty, Uzbiekska ZSSR, 1940
Nocny pociąg. Irma ani na
chwile nie zamknęła oczu. Za mało czasu. Musiała zdążyć. Miała tylko jedne
pytanie: gdzie jest Eugen? Pragnieła go zobaczyć. Dzieci bawiły się obok. Ktoś
krzyczał, ale nie słyszała krzyku. W wagonie było zimno. Miała na sobie lekką
sukienkę z bawełny. Szalika nawet nie wyciągnęła z torebki. Okno pociągu było
do połowy otwarte. Musiała go zobaczyć. Usiadła, jedną ręką podparła głowę,
pochyliła się. Patrzyła przed sobą, ale nic nie
widziała. Nagle się odwróciła, czując bolesne ciągnięcie za włosy. Jedno
dziecko krzyczało, drugie spało... Czy spało?
Odruchowo go dotknęła. Był cały gorący.
„ Dobrze mu, nie marznie”, -
stwierdziła dziewczynka. – „A mi jest cały czas zimno w ręce. Patrz jakie
mam...” - chwyciła matkę za rękę. Irma gorączkowo myślała, co dalej. Nie mogły
teraz wysiąść. Następny przystanek był dopiero za godzinę. Eugena w jej myślach
już nie było. Teraz najważniejszym był Fryc. Musiała go zawieźć do szpitalu i
zostać przy nim na jakiś czas. Liczyła na to że ktoś się zaopiekuje chorym
dzieckiem. Że wszystko będzie dobrze. Świat zamienił się dla niej w długi
koszmar nocny. Myślała, że śpi. Gorączkowo łapała powietrze. Eugen był obok,
uśmiechał się. Objęła go. Twarz miała całą czerwoną. Ale dla niego przecież nie
musi stosować kosmetyków. Kocha ją taką... Pociąg
zatrzymał się gwałtownie. Otworzyła zapalone oczy, wyciągnęła walizkę na
korytarz. Podniosła syna. Wciąż spał, wciąż miał czerwoną wilgotną skorę. Do
najbliższego szpitalu było z ok. 200 km, a nie miała ani samochodu ani chociaż
nadziei na to, że kogoś spotka po drodze. Bała się, że ktoś ich zatrzyma. Bała
się ścigania. Zawołała o pomoc w pociągu, ale nie było lekarzy. Chyba, że żaden
się nie zgłosił. Nie miała czasu się zastanawiać. Wyszła z pociągu nadal mocno
trzymając nieprzytomne dziecko. Zobaczyła auto, zaczęła gwałtownie machać
rękami. Zatrzymał się, wpuścił kobietę z dziećmi, pomógł wnieść walizkę. Na prośbę jechać do szpitalu odpowiedział
krótkim skinieniem głowy. Irma trzymała dziecko. Sama była śmiertelnie blada.
Kiedy chciał ją o coś zapytać, zobaczył kobietę, która straciła przytomność. Jej
głowa spadła z krzesła samochodu, ale ręce na dziwo mocnie trzymały dziecko.
Drugie dziecko spało obok. Pospieszył się. Nie miał własnej rodziny, nie miał
dzieci. A ta kobieta przez chwilę przypomniała mu siostrę. Wiedział, że musi
dzisiaj zdążyć do szpitala. Zdążył. Obudził ją, pomógł z walizką. Nie chciała,
by został przy niej. Uprzejmie podziękowała. Kategorycznie nie chciał żadnych
pieniędzy, więc odwróciła się obojętnie. Razem z dziećmi weszła do przychodni.
W tej chwili jeszcze nie wiedziała, że Fryderyk nie żyje. W tej chwili jeszcze
nie wiedziała, że jej męża rozstrzelano, że nie żyje już od dwóch lat.
[1] Jest to wolne opowiadanie historii rodzinnej Anny German,
bardzo popularnej w ZSSR polskiej śpiewaczki.